Obudziłam sięwłaśnie ze snu. Otworzyłam oczy ze świadomością, że już ósmy tydzień muszę użerać się z członkami zakonu, z ojcem. Przez tydzień nie widziałam Dracona. Słyszałam plany działania zaatakowania śmierciożerców. Przynajmniej widziałam codziennie, Harrego, Ginny i Rona, którzy są członkami. Byłam pewna, ze zobaczę ich dopiero w Norze. Jednak okazało się inaczej i bardzo się z tego cieszę. Ubrałam się i zbiegłam na dół na śniadanie.
-Kiedy będę mogła gdzieś wyjść? – zapytałam po chwili
-Do końca wakacji nie ruszasz się z domu – powiedział ojciec.
-No dobrze – mruknęłam z uśmiechem na twarzy. Przecież wiedzą, ze nie jestem głupia. Potrafię przecież złamać te wszystkie czary.
-Gdzie jest moja sowa? – ponownie zapytałam
-Na strychu – powiedziała matka, a ojciec spojrzał na nią złowrogo. Słyszałam już kilka razy ich wymiany zdań o mnie. Po śniadaniu poszłam na górę. Otworzyłam szeroko okno. Stanęłam na parapecie i po chwili skoczyłam. Nie, nie jestem wariatką. Za jednym machnięciem różdżki opadłam normalnie bez żadnych urażeń na ziemię. Zaczęłam biec w stronę rzeki. Tak zobaczyłam ten stary znak. Przeszłam obok niego po czym walcząc z wysokim trawami dostałam się do murku, a obok niego płynęła woda. Siedziałam na murku bawiąc się wodą. Po chwili zobaczyłam odbijającą się w wodzie postać. Śmierciożerca. Obróciłam się raptownie i podniosłam się do góry.
-Przyszedłeś mnie zabić? – zapytałam na przywitanie – Nie krepuj się śmiało. Byle szybko – podeszłam do faktu, że umrę z honorem.
-Nie bronisz się?- śmierciożerca miał taki głos, tak przypominał mi kogoś.
-Nie was jest pewnie więcej, a ja jestem sama.
-No dobra chodź – powiedział i popchał mnie do przodu. Miał na sobie maske i czarną szatę, charakterystyczny strój dla tych typków.
-Dlaczego wy wszyscy jesteście takimi pajacami – mówiłam idąc przed chłopakiem.
-Wszyscy?
-Nie koniecznie znam jednego, który na mój gust pajacem nie jest – gadałam z nim jak z dobrym znajomym tylko, że ja go obrażałam, a on mnie ciągle popychał do przodu.
-Hej, daj se spokój z tymi popychankami – powiedziałam obracając się w stronę towarzysza. Spojrzałam w oczy, które wpatrywały sie we mnie. Poznałam te oczy. Uśmiechnęłam się z satysfakcją i zaczęłam iść dalej przed siebie. Po minucie obróciłam się raptownie i straciłam chłopakowi z głowy maskę
-Witaj kochanie – uśmiechnęłam się
-Mały mistrz – pocałował mnie. Od pewnego czasu znowu poczułam smak jego ust.
-Zatłukę cię za te popychanki
-Ja mam się bać ciebie? Słonko chyba żartujesz – zadrwił
-Nie żartuję – powiedziałam uśmiechając sie przebiegle.
-No dobrze wiesz, że ci nic nie zrobię, również wiesz, że teraz jest wojna śmierciożercy kontra zakon, a ja prowadzę moja księżniczkę na śmierć -teraz to jego usta wykrzywił uśmiech
-O kurczę, coś tam gadali… No tak stoją tam – powiedziałam i pomachałam w jedną stronę. Tak wiem, zachowałam sie jak idiotka, ale co tam poradzą sobie. Mojej matki nie było. Co do stracenia.
-Miona czy ty jesteś głupia? – popatrzyłam na niego głupio.
-Nie. Ja specjalnie tak. Bo oni się jeszcze bardziej na mnie wściekną, a szczególnie mój ojczulek. I dobrze niech się trochę podenerwuje -tłumaczyłam
-Jesteś nienormalna
-Nie interesuje mnie to. Ja sobie poradzę tyle wiem. Gdyby była sama to co innego, ale w końcu mam ciebie
-O nie. Ja sie do tego nie pcham. Mnie nie mogą znienawidzić – tłumaczył się
-No dobrze to idę do nich, a ty do nich – powiedziałam i przytuliłam się do chłopaka, który mocno przytulił mnie do siebie.
-Miej oko na okno – powiedział po czym poszedł w swoją stronę. No tak, skierowałam się do ‚swoich’. Myślałam jak to ojciec będzie mnie zabijał po czym skrzywiłam się i zaskoczyłam wszystkich.
-Witajcie kochani – mruknęłam.
-Kochani? Czy ty chciałaś nas pozabijać – podbiegł do mnie ojciec.
-Tak pozabijać – dołączył sie do niego Ron. Chciałam wybuchnąć niepohamowanym śmiechem.
-Ron poradzę sobie sam – rudzielec kiwnął głową – Jak mogłaś całować sie z tym śmierciożercą w tym miejscu
-Ok powiedz gdzie indziej mam?- byłam w świetnym nastroju. Spojrzałam ukradkiem na Ginny. Śmiała sie w najlepsze.
-Nie… ja z tobą nie wytrzymam – wrzasnął
-Tak nie wytrzyma – krzyknął rudzielec. Ok zaczęłam się śmiać.
-Wy to naprawdę potraficie doprowadzić do łez. Nie myśleliście nad kabaretem oboje? – zapytałam śmiejąc się.
-Nastolatki – jęknął ojciec
-Tak są okropne – usiadłam obok Ginny i znów po tych słowach wybuchłyśmy śmiechem.
-Idą – wrzasnął ktoś znajdujący się w schronie. Podniosłam sie z krzesła i zerknęłam na towarzyszy, którzy uśmiechali się przebiegle. Zobaczyłam szereg śmierciożerców maszerujących w nasza stronę.
-Ja się do walki nie piszę – wrzasnęłam.
-O nie złotko. Piszesz się. Jesteś członkiem zakonu – tłumaczył mi ojciec
-No tak masz to po bracie. Rozkazujesz nie zważając na szkody. Jak będę leżała martwa w rowie co powiesz mamie – ponownie mój ton głosu był wzburzony
-Trzymaj różdżkę w pogotowiu. Ja z Harrym, Ronem, Remusem, Snapem idziemy na prawo, reszta razem z moją córusią – spojrzał na mnie niby z taką satysfakcją – na lewo – teraz to ja spojrzałam na niego mściwie.Wiedziałam, że będę ofiary tej walki, a jak zginę albo Draco albo Ginny i Harry. Jęknęłam przeciągle po czym razem ze swymi poszłam na lewą stronę. Poszliśmy walczyć na śmierć i życie nie świadomi niczego.