Walka ogarnęła cały Hogwart, całą szkołę magi i czarodziejstwa. Trwa prawie godziny, a już było z dziesięć wypadków. Miedzy innymi trafił do nas Seamus, Ron. Tak Ron Weasley, kumpel Harrego Pottera. Biegłam przez korytarze uginając się przed lecącymi w moją stronę zaklęciami. Szukałam rannych, a dokładniej szukałam jego. Lecz nigdzie nie mogłam go zauważyć. Dopiero potem znalazłam chłopaka w masce walczącego z Luciusem Malfoyem. To on, chciałam pobiec, ale nie mogłam wpakować go w tarapaty. Wyciągnęłam różdżkę aby wycelować zaklęciem w dorosłego Malfoya. A co jeśli trafię w Dracona? Takie myśli chodziły po mojej głowie. Ale jednak zamachnęłam się.
-Kondżanktiwus – krzyknęłam. Z mojej różdżki wystrzelił pomarańczowy promień, który po chwili uderzył wprost w Luciusa. Mężczyzna złapał sie za głowę. Został oślepiony. Zamaskowany chłopak skorzystał z sytuacji i pobiegł w stronę skąd wyszło uderzenie. Biegł do mnie, wiedział, że to ja.
-Miałaś się nie pchać w walkę – powiedział łapiąc mnie za ramiona.
-Wiem. Ja szukam poszkodowanych. Chciałam pomóc – mruknęłam chowając głowę w dół. Nie chciałam na niego spojrzeć.
-Hermiona. Nie może ci się nic stać. Wracaj do pielęgniarki – powiedział. Skoczyłam na niego przytulając się. On przytulił mnie.
-Hermiona kto to? – usłyszałam głos Harrego. Draco puścił mnie po czym zniknął w wirze walki – Kto to był? – powtórzył pytanie
-Nie ważne. Uważaj na siebie – powiedziałam do chłopaka. Po chwili i ja odeszłam. Nadal szukałam poszkodowanych. Znalazłam kilku w tym Ginny, tego chłopaka ze Slytherinu i innych. Po wyczarowaniu noszy razem z ofiarami wróciłam do SS.
-Niech panienka się nie martwi, wróci – powiedziała pielęgniarka po chwili. Skąd ona o czymkolwiek wie.
-Hermiona co ty tu robisz? – zobaczyłam, że Ginny się obudziła. Zrobiło mi się lżej na sercu.
-Obiecałam, że nie będę pchała się do walki.
-Ron też tu jest? Co mu się stało? – ruda zadawała wiele pytanie. Na szczęście pomijała temat Dracona. Odpowiedziałam jej na pytanie.
-A ja?
-Ty dostałaś crucio.
-No jasne co tu się dziwić walczyłam z tą pedofilką Bellatrix. Widziałaś, że przybili już członkowie Zakonu Feniksa – o nie, wiedziałam, ze przybędą, ale teraz.
-Nie, nie wiedziałam
-Hermiona oni pewnie wiedzą, że on jest śmierciożercą. Mogą go zaatakować.
-Jest uczniem, Dambuldore nie pozwoli mu nic zrobić. A poza tym dyrektor wie, że on nie miał wyboru. Na nieszczęście tylko on – powiedziałam załamując sie jeszcze bardziej. Zawsze tak jest, że wszystko co złe kręci sie w koło mnie. Wszyscy źli ludzie zawsze na mnie polują. Przebywanie w moim towarzystwie w tej chwili jest niebezpieczne. Denerwuje mnie, ze nikt nie wie jaki jest Draco. Pewnie gdyby wiedzieli uratowali by go, pomogli. A oni jeszcze na niego polują. Od zawsze wiedziałam, ze życie jest niesprawiedliwe. Tylko niekiedy nie spodziewałam sie, za aż tak.
-Widziałaś Harrego? – z rozmyślań wyrwał mnie głos Ginny
-Tak nic mu nie jest przynajmniej na razie. Dobra chyba pójdę sie rozejrzeć za innymi poszkodowanymi tej bitwy – powiedziała wstając z łóżka dziewczyny i kierując się w stronę wyjścia. Nacisnęłam na złotą klamkę i weszłam w walkę. Zobaczyłam Dracona walczącego nadal. Chciałam kolejny raz mu pomóc, ale nie mogłam. Chcociaż jest takie jakby przysłowie bo napisała je młoda dziewczyna Niektóre obietnice składa sie po to by je łamać. Wiem, ze jest ono bez sensu, ale nadaje sie do tego momentu. No dobrze wyciągnęłam już różdżkę, gdy ktoś mnie popchał. Zobaczyłam, ze tą osobą był mój ojciec.
-Przepraszam Hermiono nic ci nie jest? -zapytał
-Nie wszystko w porządku – kiwnęłam głową. Za pomocą ojca wstałam z zimnej podłogi.
-Dlaczego walczysz. Słyszałem, ze masz być u pielęgniarki.
-I jestem ale poszłam zobaczyć za rannymi – powiedziałam.
-Nie, wracaj do skrzydła ja ich wam przyprowadzę.
-Nie
-Tak
-Nie
-Tak
-Nie
-Nie kłóć sie ze mną – znowu kłótnia z ojcem tylko tym razem przegrana. Poddana poszłam w stronę wyjścia. Walka toczyła sie obok mnie.
-Tam jest – usłyszałam krzyk jakiegoś mężczyzny. Po chwili razem z drugim biegł za mną. Zaczęłam uciekać. Wmieszałam się w tłum i prawdopodobnie uciekłam im. Po sekundzie byłam już tego pewna. Nagle koło mnie śmignęło zaklęcie, które nie było wycelowane we mnie. Na szczęście nie trafiło. Ale po chwili nadeszło drugie i to już trafiło. Nie wiem co to było za zaklęcie, ale zasłabłam. Odlatywałam w dół, w dół. A po chwili poczułam, że wcale mnie nie ma. Opadłam na samo dno, na samo dno, ale czego?